Jurgen pisze:Gdy byłem już na parkingu zadzwonił kapitan SAR do osoby wzywającej pomoc. Wtedy zamieniłem z nim 3 słowa. Bardzo miłe z obu stron. Z rozmowy wnioskuje że SAR odwołała ta sama osoba która go wezwała.
Dzięki za odpowiedzi bez uprzedzeń

Mam nadzieję, że wszyscy teraz zrozumieją jak istotne dla przyszłości kitesurfingu w Polsce jest świadomość odwołania akcji SAR.
W Twoim przypadku akcja została odwołana przez kapitana SAR po jego telefonie zwrotnym.
Nie jest to idealny happy end.
Idealnie byłoby gdyby to osoba wzywająca pomoc wiedząc, że już Ci nic nie grozi ZADZWONIŁA tam gdzie dzwoniła i ODWOŁAŁA akcję - informując Cię o tym
To jest kardynalna zasada i niech wszyscy włacznie z jacekmakajta spróbują sobie to zapamiętać.
Wypadki zawsze będą się zdarzać i jeśli nie będziemy odwoływać akcji to jesteśmy wkrótce w czarnej dupie.
Skończy się na zakazach, obowiązkowych ubezpieczeniach i szkoleniach, kolorowych lycrach, legitymacjach, pieczątkach prezesów, wpisowych itd.
Czy bardzo się mylę? Niech ktoś mnie wyprowadzi z błędu?
Zakładam Wojtek, że gdyby padła bateria osoby wzywającej pomoc to byś zadzwonił do SAR z innego telefonu natychmiast z parkingu.
Zakładam również, że gdybyś z parkingu zobaczył łódź SAR i nie był świadomy tego, że ktoś ją wezwał dla Ciebie, to i tak automatycznie zadzwoniłbyś do SAR i starał się wyjaśnić o co chodzi. Jakby się okazało że chodziło o Ciebie to byś odwołał akcje podając swoje nazwisko, nr. kontaktowy, czas powstania sytauacji awaryjnej, jak najlepiej określoną pozycję (na plaży co 100m powinny być takie żółte słupki z cyferkami).
Zakładam, że miałeś ze sobą komórkę w aquapacku z wybranym ostanio numerem stacji SAR lub bosmanatu we Władku.
To są normalne zachowania odpowiedzialnego kajciarza.
Jakoś w tym wątku wiele o tym nie pisano a to zdecydowanie najważniejsza nauka z tego incydentu.
A nie połamane anteny, żałosne media, wypas skarpetki czy mega-cool-hero film z jednego halsu...