slawek pisze:cudownie! Panie Bracuru prosze wyjasnic jak mozna wytrzymac w tym kotle? Bo jak dla mnie to jedyne rozwiazanie to butla podreczna.
W takim kotle nigdy nie byłem a to musi byc Irlandia - większość upadków spowodowana jest interferencją fali głównej z falą powracającą odbitą od pionowych klifów.
To jest rosyjska ruletka - nie spsób przewidzieć co się stanie za 2 sekundy.
Mam jedynie skromne doświadczenia z 5 metrowych falek (dokładnie tych z Murphy Cliff Project).
Też zdradliwe, bo jak widać na filmiku Murphiego, załamuje się małpa na całej długości - nie ma wyjścia awaryjnego.
Zły timing i można budować sobie grobowiec. Najgorsze jest to że ma się świadomośc tego już około 10 sekund przed młynkiem
Kiedys już tutaj pisałem jak przetrwać bezpiecznie takie młynki. Powtórzę się pokrótce:
Są trzy główne niebezpieczeństwa:1. Uderzenie o dno
2. Poplątanie się we własnych linkach
3. Brak tlenu i w efekcie utopienie.
Jak temu zapobiec?
1. Pływać w miarę możliwości z dala od podwodnych raf, skał lub przy bardzo dużych wypłyceniach.
Pytać się lokalesów i pływać gdzie lokalesi.
Będąc mielonym nie usztywniać ciała i nie próbować płynąć w jakąkolwiek stronę.
Nikt nie wie wówczas gdzie jest zenit, bo nie widać słońca i nie czuje się grawitacji
Zdarzyło mi się płynąć w stronę dna myśląc, że kieruję się w stronę powierzchni
Przed nieuchronym upadkiem skierować jak najszybciej latawiec do zenitu i zaciągnąć na maksa bar, aby zmniejszyć głebokość i czas brodzenia
Stabilny kajt ustawiony w zenicie powinnien pozostać tam przez parenaście sekund i w ten sposób ułatwić nam określenie gdzie jest góra.
Plywać w kamizelkach wypornościowych.
2. Czując początek młynka koniecznie puścić bar. Jeśli to możliwe zliszować się zaraz po ustabilizowaniu pozycji.
Starać się nie wpaść we własne linki.
3. Nie panikować i nie rozpoczynać akcji wynurzania dopóki nie wiemy gdzie jest powierzchnia. Zachować potrzebną energię na potrzebne czynności.
Poza tym jak ktoś pływa z leashem to pownien mieć kask z ochroną twarzy i kamizelkę impact.
Jeśli komuś zdarzy się wyczepić z latawca i pozostać bez deski w strefie poza drugim przybojem to za pierwszym razem zesra się na zimno i obleje równo zimnym potem jak poczuje prąd powrotny skierowany w stronę oceanu.
Za pierwszym razem przeżyłem swoją retrospekcję mniej więcej do matury (El Cotillo). Po szczęśliwym dopłynięciu do brzegu czułem się jak wydesantowany Robinson Crousoe i przez minuty nie mogłem złapać choćby płytkiego oddechu.
Ból mięsni był potworny i zdychałem jak wypluty na plaży a moja rodzinka nieświadoma tego co przeżywam myślała, że ja sobie ot tak pływam wpław dla przyjemności już pół godziny 200m od brzegu.
Za drugim razem dzieciństwo przeleciało mi gdzieś do komunii (Jericoccoara). Potem już był spokój. Jak chcecie sobie potrenować i poczuć na własnej skórze ten prądzik to polecam ale koniecznie w płetwach wypłynąć sobie za pierwszy przybój w miejscu gdzie jest asekuracja.