No i wykorzystalismy ostatni dzien "wakacji". Widac rzeczywiscie bylo duze wplywy tubylcow u lokalnego guru pogody, bo ruszalismy w wichure i ulewe z Lodzi, a dojezdzajac do Konina powitalo nas piekne sloneczko i klarowna pogoda (thx Agii).
Generalnie wszystko fajnie i pieknie, tylko widac lokalny guru wiatru nie lubi jak mu sie narzeka, ze troche slabo wieje, ze troche mocno, bo zaczal tak krecic i tak szkwalowac (pierwszy raz spotkalem sie ze skokami od 5-7 wezelkow do 30), ze pierwsze proby wskoku z handle passem do wody skonczyly sie awaryjnym ladowaniem i dryfem w kierunku trzcin. No i oczywiscie godzina rozplatywania pysznego spaghetti i kolejna proba... znow dzikie kiteloopy i zwiedzanie trzcin
Ale generalnie dzien udany - odwiedzilismy fajna miejscoweczke, z rzeczywiscie cieplejsza woda, poznalismy lokalna gawiedz w osobie Agii i jej brata, no i pomoczylismy sie w gorrrracej wodzie uczac sie na koniec sezonu respektu do sil natury.
Ale jeszcze bankowo do Konina wrocim
No i pierwszy raz mialem okazje widziec jak wiatr pomiatal windsurfingowcami, bo zawsze myslalem, ze w awaryjnej sytuacji rzucaja zagiel do wody i czekaja na lepsze waruny, a tu pizgal nimi ile wlezie
