
Jako, że nic nie dzieje się w naszym wątku, pozwolę się opisać swoje doświadczenia z 7-07-2016r. Przed 10g z kadynek na 9m (na drzwiach) pożeglowałem do Andzi, tam zajeb... flat, pojeździłem

i wrażenia były super. Po powrocie do kadynek i odpoczynku chciałem powtórzyć sesję, pojechałem i pod portem w Suchaczu puściła mi gumka w zrywce (Cabrina 2012), jakoś wylazłem do portu, znajomi pożyczyli mi młodzieżowy rowerek, na którym to bardzo szybko kręcąc (co niestety nie przekładało się na prędkość) udałem się po auto do kadynek. Ale jaki lans! WSZYSTKIE się za mną oglądały

Jako, że jeszcze wiało i czułem niedosyt, z Nabrzeża na 12m wystartowałem na flat.

Było fajnie, ale zachciało mi się pojechać do Kaczora, a po drodze na cyplu jest tam grupa drzew. Myślałem, że przejadę, niestety stanąłem, latawka się przewinęła i nie udało się jej podnieść. Po jakimś czasie walki o podniesienie zwinąłem sznurki i położyłem się na części latawca (decha tez na latawcu) i pożeglowałem do miejsca startu. Było to dla mnie stosunkowo nowe doświadczenie, nie bardzo spotkałem się wcześniej z opisem takich doświadczeń w literaturze lub na forum i pozwolę sobie na opis moich wrażeń.
Do celu miałem dobre 1,5km średnio ostrym baksztagiem.
Po pierwsze mimo ciepłej wody (20-25 ?) po godzinie w wodzie mimo całej pianki 6-4mm, kaptur i buty (w październiku taki zestaw był ok.) nie było ciepło, do wyziębienia organizmu zagrażającemu zdrowiu czy życiu było bardzo daleko, ale komfortu nie było. Wniosek - jak się jeździ dalej od brzegu, nie ma za ciepłego ubrania.
Po drugie chodzi o technikę "dryfowania" - leżąc na jednej stronie latawki, mając odpowiednio okręcone na barze linkę sterującą i nośną drugiej strony można sterować zestawem od półwiatru do pełnego baksztagu. W zaistniałej sytuacji udało mi się dokładnie wjechać do miejsca startu ( z ominięciem kamiennej główki o kilka metrów i następnie skrętem o 70 stopni.
