Pozwolę sobie zabrać jeszcze raz głos i szerzej opisać kwestie bezpieczeństwa przy pływaniach dalej od brzegu na przykładzie mojego ostatniego pływania.
Po pierwsze zasadniczą sprawą jest stabilność wiatru; dużym zagrożeniem przy dalszych wypłynięciach jest zmiana kierunku czy siły wiatru. W poniedziałek siła i kierunek był gwarantowany. Należy zwrócić uwagę, że większa siła wiatru jest korzystniejsza, ponieważ jak byśmy się znaleźli z samą dechą czy podartym latawcem, szybciej zdryfuje nas do brzegu.
Po drugie należy zawsze założyć jakąś awarie i mieć plan B i C.
Przed wyjazdem zapewniłem sobie ewentualną pomoc kolegi z autem, umówiliśmy się, że będzie cały czas dostępny telefonicznie.
Przed wypłynięciem zaszedłem do SAR-u (min. dlatego startowałem z Tolkmicka), wyjaśniłem jaką trasę mam zamiar pokonać, zadzwoniłem na ich telefon aby mieli oni mój nr tel i w moim telefonie byli przy wybieraniu na pierwszym miejscu. Obiecałem, że jak dopłynę do założonego celu zadzwonię z powiadomieniem. Chciałem podkreślić, że nie po raz pierwszy zawiadamiałem SAR o swoich wypłynięciach, i zawsze spotykałem się tam z pełnym zrozumieniem.
Zapewniłem sobie w ten sposób realną i pewną pomoc czy to na wodzie czy na lądzie.
Trzecią istotną sprawą jest odpowiedni ubiór zapewniający wyporność i izolację cieplną. Od zgubienia deski byłem ponad 40 min w wodzie, gorąco nie było, ale nie miałem żadnych oznak wychłodzenia organizmu czy marźnięcia kończyn. Jak wyszedłem na brzeg, ogarnąłem sprzęt, zdjąłem rękawiczki, rozpiąłem kombinezon, wyciągnąłem z kieszeni suchego papierosa i zapalniczkę i sobie zapaliłem. Po dziesięciu minutach zdrętwiały mi z zimna ręce i musiałem z powrotem założyć rękawiczki. Świadczy to o tym, że pomimo nie za wysokiej temperatury wody i powietrza moje ubranko było odpowiednie.
Oczywiście po wylądowaniu nie omieszkałem zawiadomić SAR, że jestem na lądzie.
Chciałbym się odnieść do poruszanej przez kolegów kwestii niebezpieczeństwa pływań w pojedynkę. Obecność innych riderów daje nam złudne poczucie bezpieczeństwa; faktycznie poza ewentualnym podaniem deski na głębokiej wodzie w razie jakiejś awarii inny rider to w zasadzie może nam skoczyć, realnej pomocy nie jest w stanie nam udzielić, jeżeli w ogóle zauważy nasze kłopoty. Kiedyś z Wełniaczem pływaliśmy w kadynkach (nikogo innego, wiatr z W, nienajlepsza widoczność), popłynąłem w kierunku Piotrusia, kolega jakiś czas też podążał w tym kierunku, po czym zawrócił do brzegu. Ja dopłynąłem dobre 100 po zawietrznej Piotra i mozolnie (nie wiało za mocno) zacząłem halsować, co by opłynąć stawę. Skupiłem się na tym, nie zwracałem uwagi na kita przy brzegu. Po jakimś czasie osiągnąłem cel i popłynąłem z powrotem na spot. Drugiego latawca nie widziałem, pomyślałem, że kolega odpoczywa lub się zbiera. Po dopłynięciu na spot stwierdziłem, że auto i plecak jest, a Wełniacza ani śladu. Zaniepokoiłem się, pamiętam, że z główki portu za pomocą aparatu foto (wykorzystując optykę) przeczesywałem dookoła horyzont w poszukiwaniu kita. Po jakiś czasie zauważyłem Wełniacza przy brzegu ze dwa km po zawietrznej. Okazało się, że jak się halsowałem do Piotra, Wełniacz popłynął do Krynicy, tylko przydechło i z powrotem stracił wysokość. Założę się, że Wełniacz był święcie przekonany, że obserwuję jego poczynania i w razie czego odpowiednio zareaguję, a prawda była taka, że niemiałem zielonego pojęcia, gdzie on jest. Inny przykład tego typu - kiedyś na spocie w Krynicy pływałem tylko ja i Felo, w pewnym momencie wziąłem inną, małą dechę, zglebiłem na głębokim, dech została no i robiłem z jakieś 20 min bezskutecznie supermena. Kolega pływał jakieś 100m obok i szlag mnie trafiał, bo w ogóle nie widzał moich kłopotów (faktem jest, że ja i Felo to sokolego wzroku nie mamy). Przykłady te dobitnie świadczą, że nasze wyobrażenie o tym, co widzą inni riderzy jest zawodne i należy polegać głównie na sobie.
Odnośnie przypinania dechy - przy wolnym płynięciu na fali odpowiednio przypięta (z zabezpieczeniem przeciążeniowym) decha nie stanowi dużego zagrożenia - co innego przy skokach czy szybkim pływaniu. Miom błędem wynikającym z nadmiaru pewności w swoje umiejętności i lenistwa było nie zapięcie deski.
Jeszcze o wypłynięciach grupowych. Załóżmy, że rider płynący na taką wyprawę ma 90% szans na bezawaryjne ukończenie wypadu. A jeżeli płynie trzech riderów o takim samym poziomie, to szanse na bezawaryjne okończenie wypadu spada do niecałych 73% (rachunek prawdopodobieństwa). A nie uwzględniamy ryzyka związanego z ewentualnymi kolizjami, poruszenie w grupie zmusza też nas do podzielności uwagi, co nie pozwala się skupić w 100% na płynięciu.
Reasumując twierdzenia o bardziej bezpiecznym pływaniu w grupie nie są do końca prawdziwe.