O 14.30 byliśmy na wodzie w okolicach Pucka.
OOOOOj działo się.....dość powiedzieć, że nasze poczynania postawiły tego wieczora Policję w gotowości....nie ma to jak potrójna akcja asekuracyjna i spływ w kierunku Redy na wzbudzonym latawcu, który inwertował wcześniej/zaplątał sie w 5 linkę i dymał na otwarte morze....aaa bym zapomniał cziken loopa trzeba było wypinać ręcznie bo zrywka nie zadziałała.....a gdyby nawet to latawka bez zdolności zgaszenia na głębokiej wodzie..... no cóż ....jednym słowem jazda na maxa i to przez 3 godziny aż dziw bierze że latawiec wytrzymał darcie piąta linką....
Jak już dobrnęłem do brzegu wypompowany jak dętka i szczęśliwy że żyje- noc rozpoczynała się w najlepsze a od punktu startu było jakieś 4 km.
A żebyście widzieli minę sympatycznej pani, którą zaczepiłem wyłażąc 3 km z wody dalej. Hahaha Wylazło niewiadomo co ubrane na czarno ze spadochronem na plecach i jeszcze prosi o telefon .....mine miała jakby zobaczyła desant wojsk conajmniej radzieckich.
A wszystko przez to że niechciało mi się dymać ze wzbudzonym latawcem ...do bazy- ech nauczyło mnie to conieco.
Zwijanie latawców już było przy swiatłach samochodu.
W drugi dzień zanim odespalijmy poprzedni miodny dzionek i rozplątaliśmy bary-a takich splątanych to jeszcze chyba nie widzieliście...
Jednym słowem,zanim wyleżliśmy na wodę- wiatr nas olał i zdechł....więc do domciu i impra. Niedziela była raczej wycieczkowa- Reda i suszenie sprzętu i fru do Wrocka. Sorrry nikt z nas nie zabrał aparaty...ale wtopa
