No i stało się, pierwsza poważna kontuzja na kajcie

Jeżdzę 3 sezon, żadnym pro nie jestem, ale generalnie coś tam jeżdzę.
Podczas zajebiście szybkiego halsu w Mui Ne, na tych ichnich falach wypadła mi tylnia stopa ze strapa. W efekcie wyglebiłem, dość lightowo, jednak
dzięki nadświetlnemu speedowi, wcześniej zrobiłem niezamierzony szpagat ... i coś pieprznęło. Od razu wiedziałem, że nie halo, ale jeszcze próba
dojścia do deski - dość szybko się zreflektowałem że muszę na brzeg (ok. 300m) i to szybko. Póki byłem w wodzie nie było jakiegoś wielkiego dramatu,
bardzo bolało jak próbowałem ruszyć nogą, ale jak tego nie robiłem nie było źle. Koszmarek się zaczął jak dodragowałem się do plaży... nie byłem w stanie
_niczym_ ruszyć. Leżałem tak dłuższy czas jak ryba na brzegu, wpięty w kajta (kite w pozycji do lądowania, cały czas pod kontrolą musiał być bo spory wiatr).
Po jakimś czasie ktoś mi położył latawiec, wypięłem się i poczołgałem trochę do przodu. Jeden koleś, któremu wcześniej ja dowiozłem deskę, przpypłynął z moją.
Jakąś francuzkę poprosiłem o przejście do mojej bazy (jakieś 200m) po pomoc. Chłopaki przyszli i jakoś się doczołgaliśmy do bazy gdzie dostałem dużą kostkę lodu i sobie chłodziłem bolące miejsca (lewe udo od spodu). Potem 3 dni RICE w domu, z wyjściami z łóżka tylko na jedzenie/do toalety. Nic nie zapowiadało masakry...

Miałem już wcześniej różne kontuzje i wydawało mi się, że to po prostu mocne naderwanie ścięgien.
Po 4 dniach udałem się w podróż do PL... dłuuugą (2 dni). Noga po tej podróży wyglądała b.brzydko, cała w podskórnych krwiakach +ból. Generalnie byłem idiotą,
nie konsultując tego z jakimś lekarzem chociaż na odległość - chodzi o b.wysokie ryzyko zakrzepicy... ale cóż, na miejscu naprawdę nie wyglądało to tragicznie, no i nie
bolało tak bardzo... W PL od razu do lekarza i na USG, wyszło że mam całkowicie zerwane dwa mięśnie tylnej grupy uda (półścięgnisty i półbłoniasty) - mięśnie zjechały w dół i mam je teraz gdzieś w 2/3 wysokości uda.
Cały kłopot w tym, czy to operować czy nie. Dość sporo się nasłuchałem opinii, i przeważają opinię, żeby tego nie dodatkowo nie rozwalać. Nie jestem w pełni happy w tym, ale w chwili obecnej to chyba jednak najlepsze rozwiązanie. Na cięcie może jeszcze przyjdzie czas kiedy indziej (wszystko zabiera lekko licząc 6m z życia).
Dysfunkcji ruchowej w zasadzie nie mam, natomiast nie wiem czy w przyszłości odmienna motoryka tej nogi nie będzie rodziła problemów, np. ze stawem kolanowym.
No i jest jeszcze kwestia wydolności jako takiej...
Aha, żeby nie było - stało się to 9 dnia pobytu, nie był to pierwszy hals, ale była to pierwsza sesja. Rozgrzewki nie zrobiłem, durak. Nie wiem czemu - sporo jeżdżę na sb/nartach i zawsze się rozgrzewam... jakoś ciepło i żywioł wody mnie omamił, zawsze wydawało mi się, że nic groźnego nie może mi się stać w wodzie.
Wnioski z wypadku:
#1 ZAWSZE rozgrzewka, a co ważniejsze rozciąganie.
Może nie uratowałoby mnie to, ale może nie urwałbym aż tyle...
#2 Jeśli coś takiego się stanie, zawsze jakiś kontakt z lekarzem.
Dużo czytałem w sieci i w ogóle, a jednak nie wpadłem na to że mam zerwanie 100%.
#3 Szybko ustępujący ból to wróg, usypia czujność.
Okazuje się, że im większe uszkodzenia, tym mniejszy ból. Przy zerwaniu 100% zrywają się też połączenia nerwowe i nie boli tak bardzo

#4 Unikać podróży dłuższych - ryzyko zakrzepicy!
Tu wielkie dzięki dla mojego Anioła Stróża! - to mały cud że nie miałem zakrzepów. Może trochę pomogło, że w najdłuższym locie (10h+) pare godzin przeleżałem
na podłodze, trzymając nogi na fotelu.
Tyle chyba na razie, zobaczymy jak się dalej potoczą sprawy. Najbliższe parę miechów kajta na pewno mam z głowy.