Prąd na barze - potrzebny spec ds. jonizacji
: 31 sie 2009, 15:48
Niewiarygodne, ale prawdziwe - w niedzielę (wczoraj) jak wiadomo wiatr nas nie rozpieszczał, pojawił się deszcz i latawki zaczęły spadać do wody.
Zanim to jednak nastąpiło byłem świadkiem ( ofiarą ) niezbyt mocnego porażenia prądem ( nie wiem o jakiej wartości, ale porównywalnym z połową mocy pastucha elektrycznego)
. Brzmi śmiesznie, ale mam już kilka lat i wiem kiedy jestem rażony prądem, a kiedy mam loty spowodowane rozmaitymi używkami
.
Ekolaguna, niedziela godziny popołudniowe - latawiec trzymałem w zenicie ( słabo wiało - czekałem na nadejście ulewy, którą widziałem już od wiatraków w okolicach Pucka)
Postałem, pomokłem i zacząłem iść w kierunku wiatraków (latawka zaczęła przepadać z braku wiatru - chciałem ją wysuszyć przed lądowaniem ) deseczka oczywiście zaczęła odpływać, więc przypiąłem do niej leasha odpinając go wcześniej od latawca. Wtedy właśnie zaczął się cyrk...
Łapię mokry, GUMOWY bar lewa ręką i JEB!... puszczam przestraszony, myślę co WTF ??? prąd ??? ( chyba już za długo jestem na wodzie, mam schizy ) po chwili jednak łapię drugi raz i znów JEB !!!
.
Krzyczę do chłopaków na brzegu, że napierdziela mnie prąd - oczywiście reakcja wiadoma
- "jedz więcej tych grzybowych gorących kubków"
Będąc na brzegu i słysząc takiego gościa pewnie zareagowałbym podobnie, ale niestety stoję w wodzie i boję się dotknąć baru - sytuacja z kopnięciem powtarza się czterokrotnie, w końcu daję szmacie opaść do wody...
Dotykam baru po upadku i nic... zero prądu, wszystko OK - po staremu.
Prośba do kogoś kto zna się na jonizacji i tego typu pierdołach - niech mi wytłumacz JAK to jest możliwe, żeby napierdzielał mnie prąd, gdy łapie za bar.
Rozumiem jak ładuje się ebonitową rurę kawałkiem materiału, ale tego nie kumam.
Zanim to jednak nastąpiło byłem świadkiem ( ofiarą ) niezbyt mocnego porażenia prądem ( nie wiem o jakiej wartości, ale porównywalnym z połową mocy pastucha elektrycznego)


Ekolaguna, niedziela godziny popołudniowe - latawiec trzymałem w zenicie ( słabo wiało - czekałem na nadejście ulewy, którą widziałem już od wiatraków w okolicach Pucka)
Postałem, pomokłem i zacząłem iść w kierunku wiatraków (latawka zaczęła przepadać z braku wiatru - chciałem ją wysuszyć przed lądowaniem ) deseczka oczywiście zaczęła odpływać, więc przypiąłem do niej leasha odpinając go wcześniej od latawca. Wtedy właśnie zaczął się cyrk...
Łapię mokry, GUMOWY bar lewa ręką i JEB!... puszczam przestraszony, myślę co WTF ??? prąd ??? ( chyba już za długo jestem na wodzie, mam schizy ) po chwili jednak łapię drugi raz i znów JEB !!!

Krzyczę do chłopaków na brzegu, że napierdziela mnie prąd - oczywiście reakcja wiadoma

Będąc na brzegu i słysząc takiego gościa pewnie zareagowałbym podobnie, ale niestety stoję w wodzie i boję się dotknąć baru - sytuacja z kopnięciem powtarza się czterokrotnie, w końcu daję szmacie opaść do wody...
Dotykam baru po upadku i nic... zero prądu, wszystko OK - po staremu.
Prośba do kogoś kto zna się na jonizacji i tego typu pierdołach - niech mi wytłumacz JAK to jest możliwe, żeby napierdzielał mnie prąd, gdy łapie za bar.

Rozumiem jak ładuje się ebonitową rurę kawałkiem materiału, ale tego nie kumam.