Dołączam się do przeciwników zwykłych szekli i karabińczyków!
We wtorek (dzień z trzęsieniem ziemi i mocnym wiatrem jak na 13m2 i kitera, który swą przygodę z kitem zaczął 2 miesiące temu) miałem taką sytuację, że już nie dałem rady... i będąc bardzo blisko lądu postanowiłem się wypiąć... Gówno! To małe kółeczko łączące szeklę ze sznurkiem i czerwoną kulką pod wpływem szarpnięcia rozgięło się jakby było jakimś drucikiem z cyny albo innym miękkim shitem. Na szczęście bar RRD (nie wiem, może inne też) jest tak zbudowany, że leash jest podłączony do jednej z linek i co mi zostało... ciągnłaem za leasha, potem za linke (sie wrzynała cholera w łapy), aż latawiec jakimś cudem przestał łapać wiatr...
Teraz to wspominam spoko i w ogóle czuje się jak gość, że miałem przygode na kicie, ale prawda jest taka, że zabezpieczenia są po to, żeby były pewne!
Mam nadzieję, że Wichard się sprawdzi...
Pozdrawiam!